Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T1.pdf/89

Ta strona została skorygowana.

ne, nieco rzednące. Miał w sobie coś z Napoleona III i coś z Don Kichota, a mimo to przypominał żywo tych typowo angielskich obywateli ziemskich, szczupłych, żwawych, nie mogących żyć bez ruchu, bez świeżego powietrza, bez psów i koni. Cera jego, spalona wiatrem i słońcem, przybrała odcień brunatny. Długie, gęste rzęsy i krzaczaste brwi nadawały jeszcze ostrzejszego wyrazu jego z natury zimnym i przenikliwym oczom. Choć suchy i nerwowy, zdradzał jednak odrazu doskonałą budowę ciała — i istotnie dowiódł, iż niewielu ludzi w Anglji mogło mu dorównać w sile i zręczności. Sięgał poza sześć stóp wzrostu, ale wydawał się niższym, gdyż garbił się nieco.
Takim był ów słynny lord John Roxton, który siedząc naprzeciwko mnie i gryząc machinalnie swoje cygaro, przypatrywał mi się w milczeniu.
— A więc — rzekł wreszcie — oto cośmy zrobili miły mój chłopcze (zdanie to wymówił tak jakby stanowiło jedno słowo miy-mo-chłopcze). Nie namyślaliśmy się długo, ani pan ani ja. Ale idąc na odczyt nie miał pan najmniejszego pojęcia czem to się skończy?
— Najmniejszego.
— To samo i ja. Najmniejszego pojęcia. I oto jakeśmy się obydwaj wkopali aż po szyję. Ba, toż ja ledwie przed trzema tygodniami powróciłem z Ugandy, upatrzyłem sobie zamek w Szkocji, podpisałem kontrakt najmu, załatwiłem wszelkie formal-