Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/101

Ta strona została skorygowana.

niu, ujrzałem, że nie był sam. Serce zabiło mi radośnie, gdyż myślałem przez chwilę, iż to któryś z moich towarzyszy przedostał się szczęśliwie na dół. Ale wschodzące słońce oświetliło czerwoną skórę siedzącego. Człowiek ten był indjaninem.
Zacząłem wołać i powiewać rękawiczką; Zambo spojrzał w moją stronę, dał mi znak ręką i po chwili począł się wspinać na skałę. Niebawem stał już niedaleko odemnie i słuchał z przerażeniem opowieści o tem, co zaszło.
— Toi djabeł ich wziąć, massa Malone — rzekł wreszcie — to kraj djabła, i on wziąć i pana. Słuchać mej rady, massa Malone, i zejść zaraz tutaj, albo djabeł wziąć i pana.
— Ale jak ja zejdę, mój Zambo?
— Po ljanach, Massa Malone. Pan przerzucić tu ljany, a ja je umocować i będzie most.
— Jużeśmy myśleli o tem. Ale niema tu ljan tak mocnych, aby mogły wytrzymać ciężar mężczyzny.
— To trzeba posłać po sznury, Massa Malone.
— Ale kogo posłać i dokąd?
— Do wioski indyjskiej. Tam dużo sznurów. Indjanin na dole. Jego posłać.
Cóż to za jeden?
— Jeden z naszych indjan. Drugi go wybić i zabrać zapłata. Więc on wrócić i teraz wziąć list, przynieść sznur — wszystko.
List! Czemu nie? Widziałem w nim nietylko na-