Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/130

Ta strona została skorygowana.

Dobry duch, czuwający widać nademna, kazał mi jednak instynktownie podnieść głowę; a może rozróżniłem niedosłyszalny szelest liści, dość, że z zielonej gęstwiny, zwieszającej się tuż nademną, ujrzałem wyciągającą się parę muskularnych ramion. Jeszcze chwila a długie palce zacisnęłyby się około mej szyi. Rzuciłem się wstecz błyskawicznym ruchem, ale ręce te były jeszcze zwinniejsze, aczkolwiek nie dosięgły mej szyi, jednak jedna z nich porwała mnie za plecy a druga za brodę. Podniosłem ramię, osłaniając gardło, lecz w tej chwili poczułem, że olbrzymia łapa zakryła mi całą twarz; jakaś siła uniosła mię w górę i przechyliła mi głowę w tył. Uczułem ból tak silny, że pociemniało mi w oczach, ale instynktownie, walcząc z okropnym uściskiem, zdołałem wyswobodzić zeń brodę i przez jedno mgnienie ujrzałem nad sobą potworną twarz z dwojgiem blado-niebieskich, nieubłaganie okrutnych oczu. Było coś magnetycznego w tem strasznem spojrzeniu, coś, co mnie obezwładniło. Zawisłem bezsilny w muskularnych łapach; na chwilę ujrzałem dwa białe kły z dwóch stron paszczy i poczułem, że żelazna obręcz około mej szyji zaciska się coraz bardziej. Głowa moja przechyliła się w tył, gęsta mgła przesłoniła mi oczy, a cieniutkie srebrne dzwonki zadźwięczały mi w uszach. Jakby gdzieś z oddali dobiegł mnie odgłos wystrzału, poczułem jeszcze, że lecę w otchłań i straciłem przytomność.
Gdym otworzył oczy, leżałem na wznak, na