Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/131

Ta strona została skorygowana.

trawie, w naszej kryjówce. Ktoś przyniósł wody, którą lord John oblewał mi głowę; Challenger i Summerlee przerażeni i wzruszeni, podtrzymywali mnie z obu stron. Nigdy jeszcze nie widziałem tak ludzkiego wyrazu na poważnych twarzach naszych uczonych.
Było to raczej nerwowe wstrząśnienie, niż obrażenie cielesne, które pozbawiło mnie sił, to też w pół godziny później, w zupełnie dobrym humorze, mimo bólu głowy i sztywności w karku, siedziałem na trawie.
— Udało się panu jednak, mój chłopcze — rzekł lord John — gdym nadbiegł, usłyszawszy pański krzyk i ujrzałem pana wierzgającego nogami w powietrzu, z głową napół ukręconą — no, myślałem, że nasze towarzystwo zmniejszyło się o jedną osobę. Chybiłem bestję coprawda, ale, uciekając, wypuściła pana z uścisku.
Jasnem więc było, że małpoludzie wyśledzili naszą kryjówkę i że pilnują nas ze wszystkich stron. We dnie byliśmy względnie bezpieczni, ale w nocy prawdopodobnie zaatakują nas. Z trzech stron otaczały nas lasy, gdzie łatwo mogliśmy wpaść w zasadzkę; natomiast z czwartej strony — tam gdzie grunt zniżał się, biegnąc ku brzegom jeziora — znajdowały się niskie zarośla, z rzadko rozsianemi wśród nich drzewami i z całym szeregiem sporych polanek. Była to ta sama droga, którą sobie obrałem podczas mej samotnej wycieczki, a która wiodła