Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/138

Ta strona została skorygowana.

mę i dopiero gdy jeden z indjan, wystąpił z tłumu i z miną właściciela dał znak przyzwolenia na zabicie zwierzęcia, zrozumieliśmy, że te wielkie zwierzęta stanowiły prywatną własność, tak jak stada bydła i że plamy, które nas tak intrygowały, były to jakby stemple, kładzione przez właściciela.
W parę chwil zabito olbrzymie zwierzę, rozćwiartowano je i rozwieszono nad ogniskami płaty mięsa wraz z wielką rybą, którą indjanie wyłowili w jeziorze.
Summerlee ułożył się do snu na piasku, my jednak poszliśmy brzegiem wody, aby obejrzeć trochę te nowe miejsca. Dwukrotnie napotkaliśmy pokłady niebieskawej gliny, takiej, jaką widzieliśmy już poprzednio na trzęsawisku pterodaktylów. Znajdowała się ona w rozpadlinach dawnych wulkanów i, nie wiem czemu, wzbudziła ciekawość lorda Johna.
Uwagę zaś Challengera pochłonął gejzer, który, parskając i bełkocząc, wytryskiwał z błota. Na tem zaś błocie jakiś gaz tworzył wielkie, pękające wciąż bańki. Profesor nasz wetknął w lepki muł wydrążoną trzcinę i krzyczał z uciechy jak uczniak, gdy za dotknięciem zapałki gaz wybuchł, a błękitnawy płomień ukazał się na końcu trzciny. Ale jeszcze bardziej się ucieszył, gdy skórzany woreczek, który napełnił gazem przez trzcinę, nadął się i uleciał w powietrze.
— Gaz palny i znacznie lżejszy od powietrza —