Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/139

Ta strona została skorygowana.

wołał. — Twierdzę bez wahania, że zawiera spory procent tlenu; pomysłowość Jerzego Edwarda Challengera nie wyczerpała się jeszcze, mój młody przyjacielu, i dowiodę wam, że wyższy umysł nagina siły przyrody do swoich celów.
Napuszył się z jakiejś nieznanej przyczyny, ale nie chciał nic bliżej wyjaśnić.
Co do mnie nic wokół nie wydało mi się tak zajmującem jak wspaniała tafla wody. Nadejście nasze i wrzawa, jakąśmy sprawili, wypłoszyła wszystkie żyjące stworzenia za wyjątkiem paru pterodaktyli, które unosząc się wysoko nad naszemi głowami, czatowały na żer. To też cisza panowała wokół obozu, ale różowawe w zachodzącem słońcu wody jeziora wrzały życiem. Wynurzały się zeń wielkie grzbiety, pokryte ciemną łuską, i otulone srebrną pianą zębate skrzela, aby znów po krótkiej chwili zapaść w tajemnicze głębiny. Na dalekich piaskowych ławicach widniały ciężkie, dziwaczne istoty: olbrzymie żółwie, ogromne jaszczurki, a między nimi jakieś wielkie, płaskie stworzenie, podobne do czarnej, tłustej, drgającej skóry, pełzało zwolna ku wodzie. Gdzieniegdzie nad powierzchnią jeziora wysuwały się na długich szyjach głosy wężowe, i przecinając szparko pieniącą się wodę, podnosiły się i opadały pełnym wdzięku, łabędzim ruchem. Gdy jedno z tych dziwnych stworzeń wylądowało na piasku niedaleko od nas, ukazując swoje beczkowate cielsko, zao-