Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/155

Ta strona została skorygowana.

— Ale czego pan szuka w tem bagnie? — dopytywałem się.
Spojrzał na mnie bystro a na twarzy jego wyczytałem wahanie.
— Czyżby ciekawość była wyłącznym przywilejem uczonych? — rzekł wreszcie — powinno panu wystarczyć iż studjuję obyczaje tych pięknych ptaszków.
— Bez urazy, milordzie — rzekłem.
Roześmiał się odzyskując swój zwykły, dobry humor.
— Nie, nie, bez urazy, młodzieńcze. Chcę złapać jedno takie pisklę dla Challengera. Dziękuję panu za towarzystwo, ale nie mogę go przyjąć: jestem zupełnie bezpieczny w swojej klatce a pan nim nie jesteś. Wrócę do obozu przed zachodem słońca.
Zawrócił się i wszedł w las, okryty swym osobliwym przyrządem.
Ale jeśli zachowanie lorda Johna było dziwnem, to Challengera było jeszcze dziwniejszem. Przedewszystkiem muszę stwierdzić, że cieszył się niezwykłem powodzeniem wśród indjanek, wskutek czego nie wypuszczał z dłoni starej gałęzi palmowej, którą się przed nimi oganiał, niczem przed muchami, gdy stawały się zbyt natarczywe. Nie było nic śmieszniejszego nad widok naszego profesora, gdy, z rozwichrzoną brodą, unosząc wysoko pięty, przechadzał się z swą palmą w ręku,