Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/157

Ta strona została skorygowana.

Challenger, jak uszczęśliwiony ojciec wobec swego pierworodnego, stał, głaszcząc brodę i wpatrując się w zachwyconem milczeniu w swoje dzieło. Summerlee odezwał się pierwszy:
— Nie ma pan chyba zamiaru, Challenger, wyekspediować nas stąd na tym przyrządzie? — zapytał lodowatym głosem.
— Mam zamiar, drogi kolego, zademonstrować wam mój wynalazek, i jestem przekonany, że po tej demonstracji, żaden z was nie zawaha się odbyć w nim podróży.
— Niech pan to sobie wybije z głowy odrazu i raz na zawsze — rzekł stanowczo Summerlee — nic mnie nie zmusi do popełnienia takiego szaleństwa. Milordzie, odwołuję się do pańskiego rozsądku i mam nadzieję że nie będzie pan popierał podobnego pomysłu.
— Djabelnie sprytnie pomyślane — odparł nasz wódz — chciałbym to zobaczyć w ruchu.
— I zobaczy pan — rzekł Challenger — przez kilka dni wysilałem mój umysł nad sposobem wydobycia się stąd. Doszliśmy do przekonania, że nie możemy zejść i że niema tu żadnego tunelu. Niema też mowy o przerzucaniu jakiegokolwiek mostu na ową piramidę, z którejśmy się tu dostali. Cóż więc począć? Otóż zwracałem niedawno uwagę naszego młodego przyjaciela, iż czysty tlen wydziela się z tego gejzeru, co mnie, oczywiście naprowadziło na myśl o balonie. Przyznaję, iż miałem nieco trudno-