Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/16

Ta strona została skorygowana.

się z pod nas. Nagle lord Roxton krzyknął: „przejście zatarasowane“.
Tłocząc się za nim, w bladem świetle jego latarki, ujrzeliśmy olbrzymi zwał bazaltowych kamieni: było to sklepienie, które się najwidoczniej zapadło. Napróżno staraliśmy się wyciągnąć pojedyńcze głazy; jako jedyny skutek większe odłamy poczęły się odrywać, grożąc nam zmiażdżeniem. Widocznem było, że przeszkoda ta jest nie do przebycia. Droga, z której skorzystał Maple-White, była już dziś niedostępna.
Zbyt przybici, aby móc mówić, zawróciliśmy i przez jaskinię i wąwóz wróciliśmy do obozu, ale w trakcie powrotu zdarzył nam się wypadek, ważny ze względu na to, co później nastąpiło. Staliśmy na dnie wąwozu o jakie czterdzieści stóp od wejścia do jaskimi, gdy nagle olbrzymi głaz stoczył się z góry i spadł obok nas z nadzwyczajną siłą. Był to istny cud że nie zabił żadnego z nas. Nie mogliśmy dojrzeć skąd się stoczył, ale metysi, którzy znajdowali się jeszcze u wejścia do jaskini, zauważyli, że potoczył się obok nich, coby oznaczało, że spadł z wierzchołka skały. Ale spoglądając w górę nie dojrzeliśmy najmniejszego ruchu wśród zielonej dżungli, porastającej skały. Nie ulegało jednak wątpliwości, że kamień wymierzony był w nas, co by dowodziło, że na płaskowzgórzu znajdują się istoty ludzkie i to złośliwe.
Pośpiesznie opuściliśmy wąwóz, przejęci obro-