o nich spokojniej. Zwierzyłem się niegdyś czytelnikom z motywów mojego czynu, to też byłoby słusznem, abym ich wtajemniczył również i w jego następstwa. I zdobędę się na to, ale nie teraz jeszcze.
W każdym razie bez względu na przyczyny mego kroku, bez względu na to, co potem zaszło — pozostanie mi przeświadczenie, żem brał udział w jednej z najciekawszych ekspedycji świata, i mogę jedynie być wdzięczny okolicznościom, które mnie do tego skłoniły.
A teraz zbliżamy się do kulminacyjnego punktu w dziejach naszej wyprawy; właśnie, gdym sobie łamał głowę, jak go opisać, wzrok mój padł na poranne wydanie mojej „Gazety“, zawierające szczegółowe i doskonałe sprawozdanie kolegi Macdona. Nic mi nie pozostaje lepszego jak przepisać to sprawozdanie od nagłówka do zakończenia. Tak więc, posłuchajmy, przyjaciela Macdona:
„Oddawna zapowiedziane i oczekiwane niecierpliwie zebranie Instytutu Zoologicznego, owe zebranie, na którem miano wysłuchać sprawozdania Komisji Inwestycyjnej, wysłanej przed rokiem do Ameryki Południowej, celem zbadania czy, zgod-