Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/25

Ta strona została skorygowana.

stóp i zlewa się w oddali z blękitnawemi mgłami horyzontu. Na pierwszym planie leżało długie zbocze, usiane głazami i porośnięte drzewem paprociowem, a dalej poza linją pagórków dojrzałem zielono-żółtą gęstwinę bambusów, przez którą żeśmy się przedzierali. Sięgając wzrokiem jeszcze dalej, widziałem coraz bujniejszą roślinność, która kończyła się olbrzymim, niezmierzonym lasem. Wpatrywałem się jeszcze w tę cudowną panoramę, gdy ciężka dłoń profesora dotknęła mojego ramienia.
— Tędy mój młody przyjacielu — rzekł „Vescigia nulla retrorsum“. Nie spoglądać ninigdy wstecz, lecz zawsze naprzód ku swemu celowi.
Szczyt skały był na tym samym poziomie co i płaskowzgórze, którego bujna zieleń i potężne drzewa, rozsiane wśród zarośli, zdawały się być bardzo bliskie. Niestety przepaść dzieląca skałę od płaskowzgórza, mogła mieć na pierwszy rzut oka jakie czterdzieści stóp szerokości, a może miała i czterdzieści mil. Objąwszy ramieniem pień drzewa, pochyliłem się w dół ku dolinie, na której majaczyły drobne, dalekie postacie naszych służących, spoglądających ku nam. Skalna ściana, którą miałem pod sobą, jak i ta, która ciągnęła się na wprost mnie za otchłanią, była absolutnie prostopadłą.
— To istotnie ciekawe — rozległ się nagle głos profesora Summerlee.