Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/30

Ta strona została skorygowana.

ny, wielobarwny ptak zerwał się z trawy i zniknął wśród drzew.
Summerlee poszedł drugi z kolei. Zdumiewający jest ten jego hart przy tak wątłej pozornie budowie. Uparł się, aby przewiesić sobie przez oba ramiona po strzelbie, tak, że gdy stanął na przeciwnej stronie, obaj profesorowie byli uzbrojeni. Teraz przyszła kolei na mnie; starałem się z całej siły nie patrzeć w tę otchłań, nad którą przechodziłem; Summerlee wyciągnął ku mnie lufę sztucera, a po chwili już mógł chwycić mnie za rękę. Co się tyczy lorda Roxton, to przeszedł najspokojniej, bez żadnego oparcia, czy pomocy. Poprostu przeszedł! Ten człowiek musi mieć stalowe nerwy.
I otóż staliśmy wszyscy czterej w tej krainie baśni, w zaginionym świecie Maple White’a. Przeżywaliśmy chwilę najwyższego tryumfu, nie przeczuwając, że będzie ona chwilą zupełnej klęski. Muszę w kilku słowach opowiedzieć przebieg tego nieszczęścia.
Zrobiliśmy jakie pięćdziesiąt kroków w głąb zarośli, gdy nagle dobiegł nas głuchy hałas. Wiedzeni jedną myślą zawróciliśmy z powrotem. Nasz most upadł w przepaść!
Głęboko w dole, wśród kamieni ujrzałem masę pogruchotanego drzewa, splątanych liści i gałęzi. Był to nasz buk! Czyżby osunęła się krawędź, na której się opierał? Takeśmy pomyśleli na razie, ale w tej samej niemal chwili wyjrzała ku nam ciemna