Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/43

Ta strona została skorygowana.

mówił o straszniejszych jeszcze i bardziej niebezpiecznych potworach, które mogły się nam ukazać. Podziurawiony przez bambusy szkielet, który musiał zostać strąconym ze skały, wskazywał również, że miejscowość tę mogły zamieszkiwać ludzkie istoty, i to istoty złośliwe. To też zdawaliśmy sobie dokładnie sprawę z niebezpieczeństw, jakie nami groziły w miejscu, które faktycznie przeistoczyło się w nasze wiezienie i zgadzaliśmy się na wszystkie środki ostrożności, jakie nam zalecało dośwadczenie lorda Johna. Temniemniej nie mogliśmy się zatrzymać na progu tego tajemniczego świata, gdy serca nam biły nieprzezwyciężoną chęcią poznania go i dotarcia do samej jego głębi.
Zabarykadowaliśmy więc cierniami wejście do naszego fortu i pod opieką tego żywopłotu pozostawiliśmy obóz nasz i nasze zapasy; poczem powoli i strożnie zaczęliśmy się zapuszczać wgłąb lasu, idąc brzegiem strumienia, który miał nam być przewodnkiem w powrotnej drodze.
Po ujściu zaledwie kilkunastu kroków przekonaliśmy się, iż prawdziwe cuda czekają na nas w tym kraju; przeszliśmy przez gęstwinę zupełnie mi nieznanych drzew, które jednak Summerlee, botanik naszej wyprawy, określał jako „conifera“ i „cycadaceous“, gatunki roślin oddawna wymarłych w znanym nam świecie i dotarliśmy do miejsca, w którym strumień rozlewając się tworzył dość znaczne bagno. Porastały go wysokie, dziwaczne