Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/46

Ta strona została skorygowana.

je. Zdaje mi się, że dam panu najlepsze pojęcie o tych potworach, jeśli powiem, że przypominały olbrzymie, dwudziestu stóp sięgające kangury, o czarnej krokodylej skórze.
Nie wiem, jak długo staliśmy przed tem niezwykłem widowiskiem. Zaszyliśmy się głęboko w zarośla, a że silny wiatr dął w nasza stronę, nie było więc żadnego prawdopodobieństwa, aby zwierzęta nas zwęszyły. Od czasu do czasu młode skakały naokoło starych, a te ociężałym ruchem opadały na przednie łapy, to znów unosiły się na tylne. Siła tych stworzeń musi być niepomierna, gdyż jedno z nich nie mogąc dosięgnąć jakiejś gałęzi, objęto przedniemi łapami pień drzewa i złamało je jak trzcinę. Postępek ten dowodził nietylko siły mięśni, ale zarazem małej zmyślności zwierzęcia, drzewo bowiem, padając ugodziło je w łeb i musiało je skaleczyć, gdyż wydawszy cały szereg ostrych pisków, oddaliło się z tego niegościnnego miejsca, a za nim udali się i jego towarzysze.
Lśniąca łuska ich skóry mignęła parokrotnie wśród drzew, głowy ich zakołysały się wysoko ponad zaroślami, aż wreszcie wszystko zniknęło nam z oczu.
Spojrzałem na moich towarzyszy. Lord John wyprostowany, stał trzymając palec na cynglu strzelby, a błyszczące jego oczy płonęły namiętnością myśliwską. Cóżby dał za to, aby jedną z takich głów umieścić między dwoma skrzyżowanemi