Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/50

Ta strona została skorygowana.

uderzyły nas jakieś dziwne, świszczące odgłosy, które zdawały się wypełniać powietrze nieustannym brzęczeniem, a pochodziły skądciś z pobliża. Lord Roxton dał nam ręką znak, abyśmy się zatrzymali, a sam ruszył żwawo w stronę skał. Widzieliśmy, jak pochylał się nad głazami i jak potem usunął się zdumiony; przez chwilę zdawał się tak pochłonięty tem, co ujrzał, że zapomniał o nas, ale wreszcie skinął ku nam, jednocześnie dając nam znak, abyśmy się ostrożnie posuwali. Zachowanie jego dawało nami wyraźnie do zrozumienia, że natrafiliśmy na jakieś ciekawe, lecz niebezpieczne zjawisko.
Skradając się, stanęliśmy u skał; mieliśmy przed sobą otchłań, która musiała być kiedyś kraterem jakiegoś drobnego wulkanu. Na dnie jego, o kilkaset yardów od nas, stała sadzawka zielonkawej, zasnutej pleśnią wody. Było to samo przez się złowrogie jakieś miejsce, ale mieszkańcy jego czynili je podobnem do siódmego kręgu Dantejskiego piekła. Nora ta była wylęgarnią pterodaktylów; setki ich kotłowały się pod nami, młode trzepotały się nad brzegiem sadzawki, a ohydne samice siedziały na błoniastych, żółtawych jajach. Z całej tej masy wstrętnych, oślizgłych gadów unosił się ten świszczący odgłos, rozlegający się po całej łące, i wydzielał się wilgotny, smrodliwy zaduch, który mógł przyprawić o mdłości. Nieco wyżej, każdy na oddzielnym kamieniu, siedziały samce, wielkie, szare, pomarszczone, podobne raczej do sztucznie