Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/55

Ta strona została skorygowana.

Ale napewno od stworzenia świata żaden człowiek nie przeżył takiego dnia jak my wówczas; oczekiwała nas bowiem jeszcze jedna niespodzianka. Gdyśmy wreszcie, idąc brzegiem strumienia, doszli do naszego obozu, nienaruszona barykada z cierni kazała nam przypuszczać, że znajdujemy się wreszcie w bezpiecznem miejscu. Ale okazało się, że zamiast spoczynku, czeka nas jeszcze jedna robota, bo choć i furtka obozu i ściany jego były nietknięte, jednak zwiedzało go w naszej nieobecności jakieś dziwne a potężne stworzenie. Stopy jego nie pozostawiły żadnego śladu, i tylko zwisająca nisko gałąź olbrzymiego drzewa, wskazywała, którędy weszło i wróciło. Stan naszych zapasów mówił wyraźnie o złośliwych zamiarach gościa. Wszystko było rozrzucone po trawie; z jednej paczki z mięsem, rozbitej i zgniecionej, wyciągnięto jej zawartość. Naboje wysypano z pudełka.
Uczucie niejasnego lęku znowu nas opanowało, i zmęczonemi oczyma poczęliśmy badać otaczające nas głębię lasu, z którego mogło wynurzyć się nowe niebezpieczeństwo. To też nawołujący nas głos Zambo podziałał na nas kojąco, i z prawdziwą radością ujrzeliśmy murzyna, stojącego na piramidzie po przeciwnej stronie przepaści.
— Wszystko dobrze Massa Challenger — wołał — ja tu pozostać. Pan być spokojny, mi zaraz się tu znaleźć, jak potrzeba.
Jego poczciwa, czarna twarz i widok, jaki roz-