Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/59

Ta strona została skorygowana.

Raz po raz oglądałem się wokół, przekonany, że spotkam czyjeś spojrzenie, ale wzrok mój padał niezmiennie na ciemną głąb lasów. Temniemniej z biegiem dnia uczucie, że jestem śledzony przez jakąś złośliwa, podstępną istotę wzrastało we mnie coraz silniej. Przypomniałem sobie indyski przesąd o Curupuri — strasznym duchu puszczy — i zrozumiałem, jaką męką musiał być dla tych, którzy zgwałcili jego najskrytszy przybytek, strach przed jego obecnością.
Tej nocy, a była to trzecia na Ziemi Maple White’a, spotkała nas znów przygoda, która wywarła na nas przygnębiające wrażenie i przekonała nas jak rozsądnie postąpił lord Roxton wzmacniając mury naszego obozu. Spaliśmy wszyscy wokół dogasającego ognia, gdy zbudziły nas, lub raczej wyrwały ze snu, najprzeraźliwsze ryki i piski, jakie można sobie wyobrazić. Nie znam odgłosu do którego mógłbym porównać ten zdumiewający hałas, który zdawał się dobiegać z odległości nie większej niż kilkaset kroków od naszego obozu. Był to jakby rozdzierający uszy gwizd lokomotywy, ale nie mechaniczny i ostry, a natomiast nieporównanie głębszy, wibrujący przerażeniem i bólem. Zasłoniliśmy dłońmi uszy, aby nie słyszeć tego wstrząsającego nerwy wołania. Czułem, że całe moje czoło pokrywa się zimnym potem i że serce zamiera mi z żalu i strachu. Cała męka, cała trwoga torturowanej istoty wyrażała się w tym przejmującym,