Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/62

Ta strona została skorygowana.

— Zdaje mi się, że gotuje się do skoku — rzekłem, podnosząc fuzję.
— Nie strzelać, nie strzelać — szepnął lord John — echo wystrzału w tej ciszy nocnej rozejdzie się na milę wokoło. Zachowajmy to na najgorszy wypadek.
— Jeżeli zwierzę przeskoczy żywopłot, będziemy zgubieni! — szepnął Summerlee, a głos jego załamał się w nerwowym śmiechu.
— Nie, nie przeskoczy — zawołał lord John — ale do ostatniej chwili wstrzymajcie się ze strzałem. Może mi się uda wybrnąć z sytuacji. W każdym razie spróbuję.
Nie sądziłem nigdy, aby człowiek mógł zdobyć się na czyn tak odważny. Lord Roxton zbliżył się do ogniska, porwał płonącą głownię i błyskawicznie wysunął się przez otwór, znajdujący się przy wejściu. Zwierzę cofnęło się z okropnem chrapnięciem, ale lord John, nie wahając się ani chwili, podbiegł ku niemu i zwinnym, pewnym siebie ruchem cisnął mu głownię między oczy.
Prze jedną chwilę mignęło przedemną coś jakby łeb olbrzymiej ropuchy, o lepkiej, pokrytej wrzodami skórze i szerokiej paszczy, umazanej świeżą krwią. Poczem rozległ się trzask łamanych gałęzi i straszny gość zniknął.
— Byłem pewien, że ulęknie się ognia — zaśmiał się lord John, gdy wróciwszy ku nam cisnął głownię w ognisko.