Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/87

Ta strona została skorygowana.

tyl znikł mi z oczu zupełnie, odważyłem się wyjść z ukrycia.
Noc była przedziwnie spokojna, jednak w miarę jak posuwałem się dalej, przyciszony, głuchy, lecz nieustanny szmer począł dobiegać moich uszu. Wzrastało to coraz bardziej z każdym moim krokiem, aż wreszcie rozlegało się zupełnie z bliska. Sprawiało to wrażenie wody, gotującej się w wielkim kotle; wkrótce odkryłem przyczynę tego szmeru; na środku łąki, przez którą właśnie przechodziłem, znajdowało się coś w rodzaju jeziorka, — lub raczej stawu, gdyż nie było większe od basenu fontany na Trafalgar Square — napełnionego czarniawą, gęstą cieczą, z której wytryskiwały bomble rozpalonego gazu. Powietrze wokół było rozgrzane, a ziemia tak gorąca, że nie mogłem dotknąć jej gołą ręką. Widocznie siły wulkaniczne, które przed dziesiątkami wieków utworzyły to płaskowzgórze, działały jeszcze. Po drodze widziałem już poczerniałe kamienie skalne, stwardniałe odłamy lawy, wychylające się z pośród zieleni, ale ten asfaltowy kocioł był pierwszym śladem niewygasłych czynności jakiegoś wielkiego wulkanu.
Nie mogłem przyglądać mu się długo, gdyż czas naglił jeśli zrana miałem wrócić do obozu. Okropna ta wędrówka przez całe życie pozostanie mi w pamięci. Na pustych, zalanych światłem księżyca przestrzeniach, czołgałem się po ziemi w cieniu. Wśród dżungli posuwałem się ostrożnie, za-