Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/98

Ta strona została skorygowana.

z powrotem na widok najmniejszego niebezpieczeństwa. Wreszcie uspokojony zupełną ciszą, panującą wokoło i coraz jaśniejszem światłem poranka, ruszyłem po ścieżce, którą tu przybyłem.
Po pewnym czasie znalazłem porzucona strzelbę, a nieco dalej ujrzałem strumień, służący mi za przewodnika. I tak spoglądając nieraz trwożnie poza siebie, skierowałem się w stronę obozu.
Nagle zaszło coś, co przypomniało mi nieobecnych towarzyszy; w spokojnem, jasnem powietrzu poranka rozległ się wystrzał. Zatrzymałem się w oczekiwaniu, ale znów zapadła cisza: przez chwilę zaniepokoiła mnie myśl, że jakieś nagłe niebezpieczeństwo grozi moim towarzyszom, ale później wpadłem na daleko prawdopodobniejsze przypuszczenie, iż, zauważywszy, po przebudzeniu się, moją nieobecność, i sądząc, że zabłąkałem się wśród lasów, dali ten wystrzał ku mojej orjentacji. Postanowiliśmy coprawda nie strzelać, ale, na myśl o grożącem mi niebezpieczeństwie, nie wahali się odstąpić od tego prawidła. Przyśpieszyłem kroku, aby jaknajprędzej uspokoić ich obawy.
Byłem jednak zmęczony i potłuczony i nie mogłem iść tak szybko, jakbym tego pragnął; wreszcie jednak przybyłem do znanych miejsc. Na lewo miałem trzęsawisko pterodaktylów, a przed sobą polankę iguanodonów; oto już mijam ostatnie drzewa, przesłaniające mi port Challengera. Zacząłem wesoło nawoływać towarzyszy, ale nikt mi nie od-