je zrobiono. Holmes badał tymczasem okno.
— Ktoś i tędy starał się wejść do środka. Ktokolwiek to był, nie udało mu się znaleźć wejścia. Musiał to być sprytny jakiś włamywacz.
— Rzecz ta jest nadzwyczaj ważną — rzekł inspektor — przysiągłbym, że tych śladów wczoraj tu jeszcze nie było.
— Może to jaki ciekawy mieszkaniec wsi — zauważyłem.
— To bardzo nieprawdopodobne. Ci po największej części nie odważają się nawet stąpać po tym gruncie, a cóż dopiero gwałtem wtargnąć do kajuty. Cóż pan o tem sądzisz, panie Holmes?
— Sądzę, że — szczęście bardzo nam sprzyja.
— Czy sądzisz pan, że dotyczący człowiek przyjdzie raz jeszcze?
— Prawdopodobnie. Spodziewał się znaleść drzwi otwarte. Próbował otworzyć zamek ostrzem scyzoryka, co jednak nie szło. Cóż teraz uczynić?
— Następnej nocy przyjdzie ze stosowniejszem narzędziem.
— I ja tak sądzę. Będzie to więc naszą winą, jeśli go stosownie nie przyjmiemy. Tymczasem chcę oglądnąć wnętrze kajuty.
Strona:PL Doyle - Czarny Piotr.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.