Strona:PL Doyle - Czerwonym szlakiem.pdf/118

Ta strona została skorygowana.

dzić Lucy. Dobrze się składa, że służba nie śpi w domu.
Ferrier poszedł uprzedzić córkę o podróży, w którą mieli wyruszyć, a Jefferson tymczasem zebrał wszystkie zapasy żywności jakie mógł znaleźć, zrobił z nich paczkę, a następnie napełnił wodą dzban kamienny; wiedział bowiem z doświadczenia, że źródeł w górach było niewiele, i jedne od drugich bardzo oddalone. Zaledwie zdążył skończyć te przygotowania, wszedł farmer z córką ubraną, gotową do drogi. Powitanie narzeczonych było czułe, lecz krótkie, bo czas naglił, a roboty pozostało niemało.
— Musimy ruszyć w drogę niezwłocznie — rzekł Jefferson głosem cichym, lecz stanowczym jak człowiek, który zdaje sobie sprawę z całej grozy niebezpieczeństwa, lecz opancerzył z góry swe serce. — Wejścia frontowe i tylne są strzeżone, ale przy wielkiej ostrożności, będziemy się mogli wydostać oknem bocznem i uciekać przez pola. Skoro staniemy raz na gościńcu, będziemy mieli dwie tylko mile do wąwozu, gdzie czekają konie, i myślę, że do świtu przebędziemy połowę drogi w górach.
— A jeśli nas pochwycą? — spytał Freuriar.
Hope uderzył dłonią w rękojeść rewolweru za pasem.
— Jeśli ich będzie zadużo na nas dwóch, ze trzech weźmiemy ze sobą napewno na tamten świat, — odparł z ponurym uśmiechem.
Pogasili wszystkie światła w domu, poczem Ferrier patrzył przez chwilę oknem na pola, które były jego własnością, a które teraz miał porzucić nazawsze. Sposobił się jednak oddawna do tej ofiary, a myśl o uratowaniu czci i szczęścia córki przeciwważyła wszelki żal nad straconem mieniem. Wszystko dokoła tchnęło takim błogim spokojem, począwszy od drzew szemrzących z cicha do rozległych łanów zboża, że trudno było uprzytomnić