Strona:PL Doyle - Czerwonym szlakiem.pdf/146

Ta strona została skorygowana.

nigdy by jego ręka zbrodnicza wybrała pigułkę bez trucizny.
„Niewiele mam już do powiedzenia, i to dobrze, bo jestem zupełnie wyczerpany. Przez kilka dni jeździłem dorożką, zamierzając zebrać tyle, by mi starczyło na powrót do Ameryki. Dzisiaj stałem na podwórku, gdy jakiś oberwany chłopak podszedł ku mnie i zapytał czy nie znam woźnicy nazwiskiem Jefferson Hope i powiedział, że po dorożkę właśnie przysłał go jakiś pan z ulicy Baker Nr 221b.
„Pojechałem pod wskazany adres, nie podejrzewając nic złego, a w następnej chwili ten oto młodzieniec tutaj ubrał mnie w niesłychanie zręczny i elegancki sposób, w bransoletki. Taka jest moja historya, panowie. Możecie mnie uważać za mordercę, lecz mojem zdaniem jestem takiem samem narzędziem sprawiedliwości, jak i wy, panowie“.
Opowieść Jeffersona Hope’a tak pochłonęła naszą uwagę, a jego sposób mówienia oddziałał na nas tak głęboko, że zrazu siedzieliśmy milczący i pogrążeni w zadumie. Nawet policyanci zawodowi, jakkolwiek otrzaskani z najrozmaitszemi zbrodniami, byli widocznie tą historyą bardzo poruszeni. Gdy skończył, siedzieliśmy przez kilka chwil w milczeniu, które przerwał tylko zgrzyt ołówka Lestradea, kończącego swe notatki.
— Chciałbym tylko jeszcze wyświetlić jeden szczegół — rzekł w końcu Sherlock Holmes. — Kto był ten pański wspólnik, który przyszedł po pierścionek?
Aresztant mrugnął żartobliwie na mego przyjajaciela.
— Mogę zwierzać się panu z moich własnych tajemnic — rzekł — ale nie chcę zdradzać cudzych i przyczyniać ludziom kłopotu. Przeczytałem pańskie ogłoszenie i pomyślałem sobie, że to może być albo podstęp, albo też ów pierścionek, którego szukałem. Mój przyjaciel ofiarował mi swoje usługi,