Strona:PL Doyle - Czerwonym szlakiem.pdf/34

Ta strona została skorygowana.

— Gregson jest najsprytniejszy z całego Scotland Yardu — odezwał się Holmes; — on i Lestrade to wyjątki w tej bandzie idyotów. Obaj są pełni zapału, energiczni, ale żaden z nich nie grzeszy pomysłowością. Między sobą są na noże. Zazdrośni o siebie wzajemnie, jak dwie głośne piękności. Jeśli obaj zajmą się wyśledzeniem tej sprawy będziemy mieli zabawę.
Osłupiałem wobec spokoju, z jakim Holmes mówił.
— Ależ, niema chwili czasu do stracnia — zawołałem. — Czy chcesz pan, żebym poszedł po dorożkę?
— Nie wiem jeszcze, czy tam wogóle pójdę. Jestem największym leniuchem pod słońcem... to jest, miewam peryodycne napady lenistwa, ale umiem też być niekiedy bardzo pracowitym.
— Ależ, przecież ten wypadek nastręcza panu sposobność, jakiej tak pragnąłeś.
— Mój kochany panie, cóż mnie z tego przyjdzie? Przypuśćmy, że wykryję całą sprawę; możesz być pewien, że całą korzyść odniosą Gregson, Lestrade i S-ka. Taki jest zysk, jak się nie ma stanowiska urzędowego.
— Jednakże Gregson prosi pana o pomoc.
— Tak. Wie dobrze, iż jestem sprytniejszy od niego i przyznaje mi to zawsze, ale dałby sobie raczej obciąć język niżby to uznał wobec osoby trzeciej. Niemniej, możemy pójść i zobaczyć co to takiego. Postąpię jak sam będę uważał za odpowiednie i może jeszcze wyśmieję tych dudków. Pójdź pan.
Włożył śpiesznie paltot i zabierał się do wyjścia w sposób wykazujący, że po napadzie apatyi nastąpił okres energii.
— Bierz pan kapelusz — rzekł.
— Mam pójść z panem?
— Tak, jeśli pan nie masz lepszego zajęcia.