Strona:PL Doyle - Czerwonym szlakiem.pdf/37

Ta strona została skorygowana.

ga, Lestrade i pozostawiłem jemu zbadanie ogrodu.
Holmes spojrzał na mnie, a w oczach jego malowało się szyderstwo.
— Wobec tego, że jest na miejscu takich dwu ludzi, jak pan i Lestrade, nie będzie tu już wielkiej roboty dla trzeciego — rzekł.
Gregson zatarł ręce z zadowoleniem.
— Zdaje mi się, że zrobiliśmy wszystko co tylko było można — odparł — sprawa jest jednak bardzo zawikłana, a znając upodobanie pana do wszystkich wypadków nadzwyczajnych...
— Nie przyjechałeś tu dorożką? — przerwał Holmes.
— Nie, panie.
— Ani Lestrade?
— Nie, panie.
— W takim razie pójdziemy obejrzeć pokój.
Po tej niezbyt konsekwentnej uwadze wszedł do domu, a za nim dążył Gregson, na którego obliczu odmalowało się zdumienie.
Krótki korytarz, o brudnej, zakurzonej podłodze, prowadził do kuchni i pokojów dla służby. Dwoje drzwi, z prawej i lewej strony, wychodziło na ten korytarz. Jedne z nich widocznie nie były otwierane od dłuższego czasu. Drugie prowadziły do jadalni, gdzie rozegrał się właśnie dramat. Holmes wszedł, a ja za nim, przejęty uczuciem smutku, jakie nas zawsze ogarnia wobec śmierci.
Pokój był duży, kwadratowy, zupełnie pusty, przez co wydawał się większy jeszcze. Ściany obite były ordynarną tapetą, na której widniały plamy od wilgoci; tu i ówdzie tapeta odkleiła się i wisiała, odsłaniając pożółkłe wapno na murze. Naprzeciwko drzwi stał okazały kominek, z ozdobami, naśladującemi biały marmur; na jednym jego rogu dostrzegłem ogarek czerwonej świecy woskowej. Szyby jedynego okna były takie brudne, że przepuszczały niewiele światła, ztąd w całym pokoju