Strona:PL Doyle - Czerwonym szlakiem.pdf/51

Ta strona została skorygowana.

szliście do kuchni i próbowaliście otworzyć zamek, a potem...
Jan Rance zerwał się na równe nogi, z wyrazem przestrachu na twarzy i podejrzenia w oczach.
— Gdzie się pan ukrywał, gdzie pan widział to wszystko? — zawołał. — Zdaje mi się, że pan wie o wiele więcej, niż pan powinien.
Holmes roześmiał się i cisnął policyantowi, przez stół swoją kartę.
— Tylko nie zaaresztujcie mnie za to morderstwo — rzekł. — Jestem jednym z psów, nie wilkiem; zapytajcie Gregsona, albo Lestradea. Mówcie dalej. Cóżeście zrobili później?
Rance usiadł znów na sofie, wyraz zaniepokojenia nie znikł wszelako z jego twarzy.
— Powróciłem do kraty i zagwizdałem. Na ten sygnał nadbiegł Murcher i dwóch innych policyantów.
— Czy ulica była wówczas pusta?
— Mniej więcej; o tyle, że nie było na niej nikogo, ktoby się mógł na coś przydać.
— Co przez to rozumiesz?
Policyant skrzywił się.
— Widziałem w życiu niejednego pijaka — rzekł — ale kogoś tak pijanego, jak ten włóczęga, na którego wpadłem, gdym wychodził, nie spotkałem dotąd. Uczepił się kraty przed domem i wrzeszczał w niebogłosy jakąś piosenkę. Nie mógł stać o własnych siłach, a tem mniej być nam pomocą.
— Jaki to był rodzaj człowieka? — spytał Sherlock Holmes.
Ta indagacya gniewała widocznie Jana Rance’a.
— Niezwykły pijak — rzekł. — Byłby obudził się niechybnie dziś rano na stacyi policyjnej, gdybyśmy nie byli czem innem zajęci.
— A jego twarz... ubranie... czyś je zauważył? — przerwał Holmes niecierpliwie.
— Oczywiście, skoro musiałem podtrzymywać