Strona:PL Doyle - Czerwonym szlakiem.pdf/52

Ta strona została skorygowana.

go do spółki z Murcher’em. Był wysoki, twarz miał czerwoną, od dołu owiązaną...
— Dosyć! — zawołał Holmes. — Co się z nim stało?
— Mieliśmy i tak dosyć roboty, nie było czasu na zajmowanie się nim — odparł policyant podrażnionym tonem. — Założę się, że znalazł drogę do domu.
— Jak był ubrany?
— W bronzowy paltot.
— Czy miał bat w ręku?
— Bat?... nie.
— Musiał go zatem zostawić — mruknął mój towarzysz. — Nie widziałeś, ani słyszałeś przypadkiem potem dorożki?
— Nie.
— Masz, to dla ciebie — rzekł Holmes, podając policyantowi złotą monetę, poczem wstał i wziął kapelusz. — Obawiam się, Rance, że nie zajdziesz wysoko w swojej karyerze. Powinieneś mieć głowę nietylko do ozdoby, ale i do użytku. Byłbyś mógł nocy dzisiejszej zasłużyć na galony sierżanta. Ów człowiek, którego trzymałeś w swych rękach, posiada klucz tej tajemnicy; jego właśnie szukamy. Rozprawianie o tem niema teraz celu; mówię ci, że jest tak, a nie inaczej. Pójdź, doktorze.
Powróciliśmy do dorożki, zostawiając naszego informatora widocznie zaniepokojonego, jakkolwiek jeszcze niedowierzającego.
— Co za kwadratowy idyota! — rzekł Holmes z goryczą, podczas jazdy do domu. — Pomyśleć, że miał w ręku taką gratkę i nie umiał z niej skorzystać!
— Nie mogę jeszcze połapać się w tem wszystkiem. Prawda, że opis owego pijaka zgadza się z pańskiem wyobrażeniem o drugim aktorze naszego dramatu. Ale, dlaczegóżby, raz wyszedłszy, powrócił do domu? Przestępcy nie mają tego zwyczaju.