Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/194

Ta strona została przepisana.

— Pytam się, gdyż mógłbym podać rysopis tego Birdy Edwarda. Moglibyśmy wówczas wpaść na trop jego.
— Tak, to możliwe. Ale nie sądzę, aby go znał. Pisze mi właśnie, że dowiedział się o tem w służbie. Skąd by mógł znać detektywa z ajencji Pinkertona?
Mc Murdo drgnął nagle.
— Mam go! — zawołał. — Jakiż głupiec ze mnie, że dotąd tego nie zrozumiałem. Na Boga, mamy szczęście! Unieruchomimy go, zanim coś przedsięweźmie. Słuchaj, Morris, zostawisz mi ten list.
— Z prawdziwą przyjemnością.
— Zajmę się tą sprawą. Możesz pan pozostać w ukryciu i zdać się na mnie. Nie wymienię nawet pańskiego nazwiska. Biorę wszystko na siebie, jakbym sam list otrzymał. Czy jesteś pan zadowolony?
— O to chciałem właśnie prosić.
— A zatem postanowione. Teraz pójdę do Loży. Postaramy się niebawem okryć żałobą starego Pinkertona.
— Czybyście chcieli zabić tego człowieka?
— Im mniej będziesz wiedział, bracie Morris, tem spokojniejszy będziesz miał sen i tem wolniejszą głowę. Nie pytaj o nic i pozostaw rzeczy ich losowi. Sprawą zajmę się sam.
Morris wstrząsnął smutno głową przy pożegnaniu.
— Czuję jego krew na rękach — jęknął.
— Samoobrona nie jest, w każdym razie, morderstwem — rzekł Mc. Murdo, uśmiechając się ponuro. — Chodzi o niego lub o nas. Jestem przekonany, że człowiek ten zgubiłby nas wszystkich, gdyby został dłużej w dolinie. Bracie Morris, gotowiśmy wy-