Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/50

Ta strona została skorygowana.

kną szeroką fosę z wodą, spokojną i błyszczącą, jak rtęć w zimnem słońcu zimowem. Trzy stulecia przeszły nad starym zamkiem, stulecia urodzin i powrotów do domu, zabaw sąsiedzkich i zebrań polujących na lisy myśliwych. Dziwna rzecz, że ta przykra sprawa teraz w starości, rzuciła cień na jego czcigodne mury. A jednak te cudaczne wieżyczki i dachy z podsieniami były stosownym terenem dla jakiejś strasznej, okrutnej intrygi. Kiedy patrzałem na głęboko osadzone okna i długi, ciemny, zmyty przez deszcze front, czułem, że nie mógłbym znaleźć odpowiedniejszej sceny do takiej tragedji.
— Oto okno — rzekł White Mason. — Zaraz na prawo od mostu. Jest otwarte, jak znaleziono je ubiegłej nocy.
— Trochę za wąskie, aby przez nie mógł przejść człowiek.
— Nie był to w każdym razie, tłusty mężczyzna. Wiemy o tem i bez pana, Mr. Holmes. Ale ja lub pan prześlizgnęlibyśmy się przez nie z łatwością.
Holmes stanął nad brzegiem bagna i spojrzał na nie. Potem oglądnął wyłożony kamieniami brzeg i trawnik poza nim.
— Mam dobre oczy, Mr. Holmes — rzekł White Mason. — Nie ma tam nic ciekawego. Żadnych śladów człowieka. Zresztą, po co miałby zostawiać ślady?
— Właśnie. Dlaczego? Czy woda jest zawsze brudna?
— Zawsze ma taki mniej więcej kolor. Potok przynosi glinę.
— Jak głęboką jest fosa?
— Około dwie stopy przy brzegach i trzy na środku.