Strona:PL Doyle - Ezaw i Jakób.pdf/47

Ta strona została uwierzytelniona.

wioseczki, która leżała naprzeciw nas, przy drodze do Chesterfield.
Zbliżyliśmy się do brudnego, szkaradnego zajazdu, który nad drzwiami miał szyld w postaci koguta. Holmes jęknął nagle i uchwycił mnie konwulsyjnie za ramię, aby uchronić się przed upadkiem. Zwichnął nagle nogę w kostce. Był też odrazu bezsilny. Zaledwie dowlókł się do drzwi, w których stał jakiś starszy człowiek, brudny i odpychającej postaci, palący fajkę.
— Jak się pan ma, panie Reuben Hayes? — spytał Holmes.
— Kto pan jesteś i skąd wiesz, jak się nazywam? — spytał ów człowiek mierząc nas nieufnym wzrokiem. Oczy miał bardzo przebiegłe.
— Przecież nazwisko pańskie jest na szyldzie u góry — odparł spokojnie Sherlock. — Łatwo zresztą poznać człowieka, który siedzi na progu własnego domu. Czy niema pan w wozowni czegoś na kształt bryczuszki?
— Nie. Nie mam.
— Widzi pan, że ledwie idę.
— To nie chodź pan.
— Ależ nie mogę nogi postawić na ziemi.
— To skacz pan i koniec.
Obejście pana Reubena było, jak widzimy, dalekiem od uprzejmości. Ale Holmes przyjął to z dziwnym spokojem umysłu.
— Ale człowiecze! zawołał tu przecież nie mogę zostać. Muszę odjechać stąd, a w jaki sposób, to już mi obojętne.