Strona:PL Doyle - Mistrz z Krocksley.pdf/108

Ta strona została skorygowana.

Kapitana objęło przyjemne ciepło idące z kominka, i oczy zaczęły mu się przymykać. Wreszcie głowa opadła na piersi a światło dziesięciu świec kandelabru wesoło zaigrało na jego błyszczącej łysinie. Nagle z tego snu obudziły go jakieś przytajone odgłosy. W pierwszej chwili wydało się kapitanowi, że zeszedł ze ściany jeden ze staroświeckich portretów i przechadza się po pokoju. Przy stole, tuż obok, stał człowiek olbrzymiego wzrostu. Stał milczący i nieruchomy, do tego stopnia nieruchomy, że możnaby go wziąć za zmarłego, gdyby nie śmiały blask jego oczu. Miał czarne włosy i był wysmukły, z niewielką czarną brodą. Zwłaszcza charakteryzował go duży nos orli. Policzki miał pomarszczone, jak pieczone jabłko, ale wiek podeszły nie nadszarpnął mu eszcze sił fizycznych. Świadczyły o tem szerokie ramiona i kościste, węzłowate ręce. Stojąc, skrzyżował na zapadłej piersi ręce i wargi miał rozsunięte w zastygłym uśmiechu. Prusak rzucił szybkie spojrzenie na krzesło, na którem złożył swoją broń, ale krzesło było próżne.
— Proszę być spokojnym i nie szukać, broni — rzekł nieznajomy. Jeżeli pan pozwoli, wypowiem swoje zdanie. Pan uczynił wielce nieostrożnie, goszcząc się w zamku, jak w domu, mimo, że posiada on tajemne wchody i wyjścia.