Strona:PL Doyle - Mistrz z Krocksley.pdf/137

Ta strona została skorygowana.

Z początku trzeba było przelecieć ze dwie mile zielonem zboczem wzgórza, następnie skręcić na wiejską drogę, pełną kamieni i wybojów. Matylda co kilka kroków potykała się i omal nie upadła. Drogę przecinał strumień pięć stóp szerokości, za strumieniem ciągnęły się gęste zarośle leszczyny, potem pastwiska. Zmęczone zwierzę z trudem pokonywało przeszkody, chociaż Wat musiał dwukrotnie marnować tak drogi czas na schodzenie z siodła i odsuwanie wrót.
Wreszcie oczom jego ukazała się rozległa zielona kraina południowych diun.
— Znakomicie — pomyślał — teraz ten lis wpadnie mi w ręce, albo będzie musiał utonąć w morzu. Dzielą nas tylko niewielkie skały nad brzegiem. Dalej niema gdzie uciekać.
Ale Wata zawiodły te przypuszczenia. W miejscowości diun południowych rozrzucone są tu i owdzie plantacje winnej latorośli, ukryte w dość głębokich łożyskach. Dostrzec je można dopiero z odległości kilku kroków. To sprawiło, że Danbury znalazł się zgoła nieoczekiwanie na skraju jednej z takich kotlin i ujrzał w dole ciemną kępę zarośli. Psy właśnie zdążyły już przedostać się tutaj i zagłębiły się w tym niewielkim gaju. Słońce rzucało ukośne promienie na zielono-oliwkowe zbocza łożyska. Wat spojrzał dokoła, oprócz kilku