Strona:PL Doyle - Mistrz z Krocksley.pdf/141

Ta strona została skorygowana.

potworne i białe. Pies zawył, skoczył do góry i zniknął w kępie krzewów. Po chwili słychać było w krzewach skomlenie i złańcanie zębów, aż wycie bezsilne i bolesne przeszło w przedśmiertne pojękiwania, a potem wszystko umilkło.
Danbury cały dzień oczekiwał na objawy białej gorączki i nareczcie doczekał się ich. Napoły żywy i napoły martwy zajrzał jeszcze raz do krzewu. Patrzyło na niego dwoje okrutnych oczu, błyskających złowrogo. Nie namyślając się dłużej, wziął nogi za pas i zaczął uciekać. Djabli wiedzą, czy to chwilowy obłęd, czy też prawdziwa manja prześladowcza, o której wspominał doktór Middlton? W każdym razie trzeba wrócić czemprędzej do domu, położyć się do łóżka i czekać co dalej będzie. Wat zapomniał o wszystkim, nawet o polowaniu i o psach. Był teraz niespokojny tylko o własny rozsądek, byleby go nie stracić. Siadł szybko na konia i po szalonym galopie przez diuny ocknął się na pocztowej stacji. Tam oddał klacz na przechowanie i sam odjechał parostatkiem do domu. Znalazł się u siebie jeszcze przed wieczorem, wzburzony i pełen nieopisanego lęku. Wszędzie, gdziekolwiek spojrzał, zdawało mu się, że widzi czerwone i bestjalskie ślepia lisiego króla. Leżąc już w łóżku, biedny, zmęczony Wat posłał natychmiast po doktora Middltona.