Strona:PL Doyle - Mistrz z Krocksley.pdf/81

Ta strona została skorygowana.

Jak przez sen, jak pod dławiącym uciskiem zmory, student chwytał pojedyńcze słowa rachmistrza.
— Raz... dwa... trzy... cztery... pięć...
Oparł się na ręku i usiłował wstać.
— Sześć... siedm...
Monthomeri podniósł się na kolano. Bolało go całe ciało, w głowie miał szum, czuł osłabienie, ale postanowił wstać.
— Ośm...
Był już na nogach. W tej chwili Mistrz rzucił się na niego, jak tygrys. Obie ręce miał podniesione do góry. Widzowie zatrzymali oddech i czekali na śmiertelne uderzenia, czekali na smutne zakończenie walki, tem smutniejsze, że ten ostatecznie zwyciężony, ale nie chcący poddać się, szermierz pozyskał ich sympatję.
Czasem ludzki mózg pracuje automatycznie. Bez żadnego wysiłku, mimowoli, przyszedł na myśl Monthomeri sposób, którego zastosowanie uratowałoby go. Przypomniał mu się syn Mistrza, gdy mówił, że ojciec jego źle widzi na lewe oko. I nagle Monthomeri rzuca się w lewo, a w tej chwili spada na niego silne uderzenie. Mistrz odwrócił się i wpadł na niego znowu.
— Wal go! Wal go na ziemię! — krzyknęła Anastazja.