Strona:PL Doyle - Pamiętniki Holmsa, słynnego ajenta londyńskiego, T1.pdf/126

Ta strona została uwierzytelniona.
– 122 –

Byłem już dostatecznie obznajmiony ze „sposobami“ Holmsa, bym mógł wyśledzić bieg jego myśli, to też obejrzawszy uważnie wnętrze karety, dostrzegłem w niem pudełko z narzędziami, na które padał blask latarni; dało to najwidoczniej Holmsowi podstawę do jego twierdzeń doraźnych. To zaś, że okna nasze na górze były oświetlone, upewniło go odrazu o wizycie, jaka nam przypadła w udziale. Z najżywszem zaciekawieniem, co mogło sprowadzać o tak późnej porze nieznajomego kolegę, szedłem po wschodach wraz z Holmsem.
Gdyśmy weszli, podszedł ku nam jegomość blady, wysokiego wzrostu i z jasnym zarostem. Mógł mieć lat trzydzieści z czemś, chorowita atoli cera i wygląd sfatygowany wskazywały wyraźnie, iż młodość musiał spędzić burzliwie. Ruchy i zachowanie się były skromne, a wązka biała ręka, którą złożył na kominku, zdradzała raczej artystę, niźli brata-lekarza. Ubrany był skromnie, lecz wykwintnie; jedynie krawat urozmaicał barwną plamą czarną całość ubrania.
— Witam doktora, — rzekł Holms uprzejmie, — rad jestem, że nie długo czekał na nas doktór.
— Pytałeś pan o to stangreta? — zapytał zdziwiony.
— Zkąd znowu! Poznałem to po świecy, która stoi na stole. Proszę, niech dóktor siada i powie, czem mu możemy służyć.