Strona:PL Doyle - Pamiętniki Holmsa, słynnego ajenta londyńskiego, T1.pdf/154

Ta strona została uwierzytelniona.
– 150 –

Zaznaczyłem już, zdaje się, w przeszłych opowiadaniach, że po mojem ożenieniu się i ustaleniu dawnej praktyki, z kolei rzeczy łączność moja z Holmsem, niegdyś tak zażyła, znacznie się rozluźniła. Od czasu do czasu przychodził jeszcze do mnie, prosząc, bym towarzyszył mu i współdziałał w jego poszukiwaniach; zdarzało się to jednak coraz rzadziej, aż wreszcie w roku 1890 zaledwie trzy razy brałem udział w jego wyprawach. Dla tego też zdziwiłem się niezmiernie, gdy w roku 1891, 24 kwietnia, wieczorem zjawił się u mnie niespodzianie. Zauważyłem odrazu, że pobladł i zmizerniał od czasu, jak go widziałem.
— A tak! — rzekł mi w odpowiedzi na moje słowa współczucia. — Ostatniemi czasy wiele pracowałem. Nagromadziło się tego — tyle, a jam, jak zwykle, nie oszczędzał siebie. Czy nic nie masz przeciwko temu, bym zamknął okienice?
Pokój oświetlony był jedną tylko lampą, przy której siedziałem i czytałem książkę. Holms przemknął się ukradkiem koło ściany i zamknął okienice, umocowawszy bacznie zasuwy od wewnątrz.
— Boisz się czego? — zapytałem.
— Tak jest, boję się.
— Czego?
— Wystrzału z fuzyi.
— Jak mam to rozumieć?