Strona:PL Doyle - Spiskowcy.pdf/155

Ta strona została przepisana.

ściółek z wieżyczką strzelającą w niebo, z dźwiękiem dzwonów; następnie salon, w którym po kolacji zbieraliśmy się na wspólną modlitwę, w końcu oberża pod „Zielonym człowiekiem“ i jej znak kołyszący się ze zgrzytem na żelaznym pręcie. Jaki kontrast między tamtem życiem i tem jakie teraz rozpoczynałem!...
Ten pochód cichy podczas zapadającej nocy, był rzeczywistym początkiem mojej karjery.
Ująć groźnego spiskowca, człowieka, który zaprzysiągł śmierć cesarzowi, takie było nasze posłannictwo.
Czułem, że moja karjera zależała od zręczności i odwagi, jakich dam dowody w tej okoliczności.
Cały zapał i dzielność, drzemiące we mnie, obudziły się gwałtownie. Ścisnąłem silniej wierzchowca kolanami, gorączka energji uderzyła mi do głowy.
Skoro minęliśmy wzgórza opasujące Boulogne, jechaliśmy ścieżką dokoła bagniska, które omało mnie nie pochłonęło owej pamiętnej nocy.
Zatrząsłem się, patrząc na powierzchnię błyszczą i tajemniczą, poprzerzynaną szerokiemi plamami białawemi.
Minęliśmy szybko ten krajobraz smutny i zapuścili się na wielką płaszczyznę, na której rosły swobodnie ciernie i paprocie.
Po dziesięciu minutach zarysowała się baszta Grosbois ze swemi strzelnicami, wyglądającemi jak oczy na pół przymkięte.
Zostawiliśmy ją na lewo i spuszczaliśmy się rodzajem wąwozu między wzgórzami.
Nagle, przy skręcie ścieżki, ujrzeliśmy przed sobą młyn cichy, spokojny.
Okno na strychu oblane ostatniemi promieniami słońca, paliło się łuną pożaru; na dole drzwi zasłonięte wozem pełnym worków ze zbożem; koń wyprzężony pasł się w niejakiej odległości.