Strona:PL Doyle - Spiskowcy.pdf/23

Ta strona została przepisana.

Mówiąc to, mimowolnie zbliżył się i stanął obok.
Odchodziłem już, kiedy ku wielkiemu mojemu zdziwieniu zatrzymał mnie i głosem zupełnie innym przemówił:
— Wróć się, panie Laval, rzeczywiście, nie mogę pana zostawić pod gołem niebem na taką straszną burzę. Ogrzejesz się pan, napijesz trochę wódki, to ci przynamniej sił doda.
Znużony śmiertelnie, głodny, oszołomiony przeróżnemi wzruszeniami, nie spierałem się, choć nie mogłem wcale zrozumieć takiej nagłej zmiany.
— Dziękuję panu — mruknąłem tylko i poszedłem za młodym człowiekiem.




III.
Rudera.

Pobiegłem najpierw do ognia. Grzałem kolejno ręce zgrabiałe, buty przesiąkłe wodą. Ah! jak przyjemnie było patrzeć na rozżarzone węgle, na drzewo z trzaskiem się palące...
Ciepło rozeszło mi się po wszystkich członkach, uczułem nieprzezwyciężoną chęć do snu. Lecz nie poddawałem się, gdyż ciekawy byłem, co dalej nastąpi.
Kto ten młody człowiek? Go robił w tej budzie na pustkowiu strasznem? Jakich gości mógł oczekiwać o tej godzinie i w taką pogodę? Dlaczego odprawiwszy mnie w tak brutalny sposób, potem inaczej się rozmyśli?... A przedewszystkiem, co takiego ukrył w kominie?...
Zadając sobie takie pytania, badałem wzrokiem na prawo i na lewo jedyną izbę składającą całą chatę.
Nikt w niej nie mieszkał widocznie; musiała służyć tylko za miejsce schadzki młodemu człowiekowi i jemu podobnym.
Ściany ociekały wilgocią, czarną, cuchnącą; po kątach porastała pleśń zielona; ramy drzwi i okien spróchniałe i powykrzywiane, cały budynek wydawał się zgniły, stoczony przez robaki.