Strona:PL Doyle - Spiskowcy.pdf/35

Ta strona została przepisana.

chłopca, a osądzisz sam, że kara, jaką chcemy, żeby poniósł, słusznie mu się należy.
Takiego i ja byłem zdania.
Jednem słowem, posiadałem tajemnicę tych ludzi, mogłem jutro zaraz wydać ich cesarzowi. Jak można mieć nadzieję, że wypuszczą mnie z rąk żywego?.. Lecz życie ma powab, przedewszystkiem w latach dwudziestu i kiedy uścisk Toussaca zwalniał, uczułem ulgę niewypowiedzianą, używałem szczęścia oddychania swobodnie.
Po upływie paru minut znalazłem się twarz w twarz z moim sędzią. Dziwną miał tę twarz, pomarszczoną i ciemną, jak kawałek starego drzewa.
— Skąd przybyłeś?
— Z Anglji.
— Lecz jesteś Francuzem?
— Tak.
— Kiedy przybyłeś?
— Dziś wieczór.
— Jaką drogą?
— Żaglowcem z Duwru.
— To, co on mówi, jest prawdą — mruknął Toussac — widziałem jak wysiadał na ląd, trochę później, gdy okręt, który mnie przywiózł, odpłynął na pełne morze.
...A więc ten statek, który przed nami uciekał w ciemnicy, to był?.. Teraz zrozumiałem, dlaczego to zrobił.
Stary pan rozpoczął teraz badonie.
Lecz pytania jego były stanowczo pozbawione sensu. Przytem wahał się, zatrzymywał w środku frazesów, szukał słów, rozbierał każdą moją odpowiedź i zamyślał się po kilka sekund co chwilę.
Łucjan i Toussac drżeli z niecierpliwości. Co znaczyła ta śmieszna farsa?.. Czy stary miał jaki cel?.. Zapewne, gdyż widocznem było, że chce zyskać na czasie... Ale dlaczego?..
Nagle z tą jasnością, jaką daje umysłowi pewność nie-