Strona:PL Doyle - Spiskowcy.pdf/36

Ta strona została przepisana.

bezpieczeństwa, odgadłem, że kogoś oczekiwał, że ten ktoś nie spóźni się i że liczył na niego, żeby mnie ocalić.
Zacząłem tedy mówić, mówić bez końca; opowiadałem podróż moją, zajście z kapitanem trzymasztowca, drogę przez trzęsawisko, podczas gdy stary słuchał z oczyma biegającemi niespokojnie, zrobiwszy trąbkę z palców przy uchu.
Toussac, którego moja wielomowność irytowała, przerwał mi przekleństwem.
— Dosyć już tego! — krzyknął. — Przypuszczam, że nie dla słuchania takich banialuk ryzykowałem życiem!.. Skończmy mówię, z tym chłopcem i zajmijmy się naszemi sprawami!
— Jak ci się podoba — odpowiedział mały staruszek. — Oto jest właśnie szafa, zrobiona umyślnie, żeby mu służyć za więzienie. Tam go wpakuję, a jak skończymy nasze interesy, rozpocznę nanowo badanie.
— Zwarjowałeś stanowczo! — rzekł Toussac. — Nie podejrzewałem cię o tyle delikatności, mój kochany... Nie miałeś jej jednak dla człowieka z Bov-street! Wreszcie powtarzam swoje, ten chłopiec posiada nasze tajemnice, a więc musi umrzeć, w przeciwnym razie, on to zaprowadzi nas na rusztowanie.
Ohydne jego łapy wyciągnęły się, aby otoczyć moją szyję, kiedy naraz Lesage zbladł, wyprostował się i wskazujący palec zwrócił na drzwi.
— Słuchajcie! — mruknął.
— Co to jest? — odezwali się Toussac i stary.
Zmartwieliśmy wszyscy, staliśmy, dech wstrzymując... lecz nic nie słysząc oprócz wycia wichru.
— Ach! omyliłem się! — zawołał Lesage z nerwowym śmiechem.
— Tak, śniło ci się! — warkną! Toussac.
— Sza! — rzekł znów miody człowiek.
Tym razem krzyk zapanował nad burzą, krzyk dziwny,