Strona:PL Doyle - Spiskowcy.pdf/51

Ta strona została przepisana.

schody kręcone, wszystko to zjawiało się przed memi oczyma jak wizja fantastyczna i niepokojąca.
Lecz sprowadziła mnie do rzeczywistości kopcąca świeczka, moje ubranie zabłocone, a przedewszystkiem twarz mojego towarzysza.
Byliśmy obecnie w przedsionku wyłożonym marmurem, oświeconym lampką olejną. Naprawo przepierzenie z dwoma oknami, zasłoniętemi hermetycznie okiennicami.
Więc wydostaliśmy się na powierzchnię ziemi.
Przeszliśmy przez przedsionek; potem, po przebyciu cacałej serji korytarzy i małych pokojów, stary wprowadził mnie do pokoju urządzonego z komfertem.
— Spodziewam się, że tę noc prześpisz wygodnie — odezwał się.
— Tak, tak, bezwątpienia.
Niczego już nie pragnąłem, tylko pozbuć się ubrania mokrego i wyciągnąć pod tą białą kołdrą, której sam widok rozkosz mi sprawiał.
Jednakże nie mogłem się pozbyć ciekowości.
— Panie — rzekłem bądź dobrym do końca i powiedz, gdzie jestem?
— Jesteś u mnie, niech ci to na teraz wystarczy. Jutro dowiesz się więcej.
Zadzwonił.
Wszedł służący.
— Czy pani poszła już spać?
— Tak, proszę pana, już od dwóch godzin!...
— Możesz odejść.
A zwracając się do mnie:
— Dobranoc. Obudzę cię jutro rano.
Odszedł.
Odgłos jego kroków cichł powoli w korytarzu, a ja zasnąłem snem kamiennym...