Strona:PL Doyle - Spiskowcy.pdf/62

Ta strona została przepisana.

— Czy nie dziwi cię szczerość moja, Ludwiku? Przed paru godzinami byliśmy jeszcze obcymi dla siebie.
— Z kimżebyś mówiła szczerze, kuzynko, jak nie z twoim najbliższym krewnym.
— Prawda. Jednak nie spodziewałam się takiego dobrego stosunku z tobą. Na myśl, że cię zobaczę, byłam zła i niespokojna... Wreszcie musiałeś to spostrzedz, kiedy mi byłeś przedstawiony.
— Rzeczywiście.
— Co też wnosiłeś z mego nieżyczliwego przyjęcia?
— Że obecność moja w Grosbois jest dla ciebie niemiłą.
— Nie, zaprawdę, obecność twoja nie jest mi niemiłą, lecz, niestety, może być dla nas obojga złowrogą. Dla ciebie ponieważ ja utrzymuję, że ojciec ma swoje powody — i powody niedobre — ażeby ściągnąć cię do Francji; dla mnie...
Zamilkła zakłopotana.
— Dlaczego i dla ciebie? — nastawałem.
— Powiedziałeś mi, wszak prawda, że jesteś zaręczony?.. Otóż ja także oddałam już serce.
— Ach! Sybillo! obyś mogła być szczęśliwą! — zawołałem. — Lecz to nie dotyczy mojej obecności w Grosbois.
— Mgły Anglji zaciemniły ci pojęcie, mój kuzynku — rzekła Sybilla, wybuchając śmiechem. — Słuchaj, w takim stosunku jak teraz jesteśmy, nie potrzebuję ukrywać przed tobą projektu, który z pewnością będzie tobie tak samo jak mnie wstrętny. Dowiedz się zatem, że ojciec postanowił połączyć nas, ażeby zapewnić sobie na zawsze posiadanie majętności Grosbois... Gdybyśmy się pobrali, niech kto chce panuje we Francji, Bourbon czy Bonaparte, prawa jego wtedy są nienaruszone.
Przypomniałem sobie naraz dbałość wuja o moje ubranie, jego niezadowolenie, kiedy Sybilla tak chłodno mnie przyjęła i radość, kiedy zastał nas z rękami w przyjaznym uścisku.