Strona:PL Doyle - Spiskowcy.pdf/75

Ta strona została przepisana.

— Tak, lecz co może nastąpić — rzekł jakby do siebie — wsadzą je na okręt... wyprawią do Ameryki... i bądź zdrów!...
Stanowczo wyobrażał sobie, że Anglja jest mikroskopijna.
— ...Gdyby one nas zobaczyły, nie chciałyby odpłynąć!... Wie pan, co mówią o huzarach Berniszońskich!
— Nie wiem.
— Że mogą sami dać radę ludności.
— Ah! jakimże to sposobem.
— Mężczyźni uciekną za naszem zbliżeniem, a kobiety rzucą się na nasze spotkanie. Mówiłem już panu, oficerowie mojego pułku, to sam kwiat armji francuskiej.
Rozmawiając z nim, zrobiłem w duszy uwagę, iż nie może być o wiele starszy odemnie i zapytałem bardzo naturalnie, czy bił się już kiedy.
Wąsy mu się najeżyły z oburzenia.
— Panie — rzekł, mierząc mnie wzrokiem — byłem w dziesięciu bitwach i więcej niż czterdziestu potyczkach; miałem także dużo pojedynków i gotów jestem zmierzyć się z każdym, cywilnym czy wojskowym, który ośmieliłby się mi niedowierzać.
— Szczęśliwyś pan, naprawdę — odparłem — taki młody i tyle już zdziałał. Słowa te i sposób, w jaki je wypowiedziałem, uspokoiły jego zły humor.
Opowiedział mi, że służył pod Moreau, w Niemczech, przebył Alpy z Napoleonem i brał udział w bitwie pod Marengo. — Jak pobędziesz pan jakiś czas w armji, nazwisko Stefana Gérard nie będzie ci obcem. Jestem bohaterem kilku wydarzeń, o którym żołnierze lubią opowiadać wieczorem na biwaku. Opowiedzą panu o mojej walce z sześcioma fechmistrzami i szarżowałem na austriackich huzarów w Gratz,