Strona:PL Doyle - Spiskowcy.pdf/88

Ta strona została przepisana.

Cesarz rozwścieczony, z twarzą zmienioną, z rozszerzonemi oczyma, podniósł szpicrutę:
— Nędzniku! — krzyknął — a ciszej, pomiędzy zębami: — Coglione!
Uważałem, iż w miarę, jak gniew nad nim brał górę, język francuski cesarza stawał się coraz mniej poprawny.
Przez jakąś sekundę wszyscy oczekiwali, iż ujrzą szpicrutę, spadającą na twarz admirała de Bruix.
Ten ostatni cofnął się bardzo blady i kładąc rękę na rękojeści szpady, wyrzekł:
— Najjaśniejszy panie, strzeż się!...
Straszna cisza.
Szpicruta opuściła się powoli, muskając spodnie z białego kaszmiru.
— Wiceadmirale Magon — krzyknął cesarz — pan odtąd będziesz odbierał rozkazy odnośnie do eskadry... Admirale Bruix, wyjedziesz pan zaraz dziś wieczorem do Holandji... Gdzie jest porucznik Gérard od huzarów Berniszońskich?
Mój towarzysz podszedł z ręką przy kasku.
— Miałeś pan przyprowadzić pana Ludwika de Laval?
— Jest tu, najjaśniejszy panie.
— Dobrze, możesz pan odejść.
Gérard oddał ukłon wojskowy i wyszedł.
Cesarz utkwił we mnie swoje niebieskie oczy, w których nie było już ani śladu gniewu.
Słyszałem często o tym spojrzeniu przeszywającem, które wpijało się w ciebie, czytało aż do najtajniejszych twoich myśli; lecz zrozumiałem dopiero całą doniosłość, kiedy poczułem je na sobie.
— Pragniesz nam służyć, panie de Laval?
— Tak, najjaśniejszy panie.
— Długoś się pan zastanawiał, zanim się zdecydowałeś?
Nie zależałem od siebie, najjaśniejszy panie.