Strona:PL Doyle - Szerlok Holmes - 09 - Spuścizna rodowa.pdf/25

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech mi pan pokaże miejsce starego wiązu.
Musgrave natychmiast skierował swe lekkie tilbury ku miejscu, gdzie na murawie wznosił się niegdyś wiąz. Było to na połowie drogi między dębem a domem. Poszukiwania moje posuwały się naprzód.
— Przypuszczam — rzekłem — że niepodobna już dziś dowiedzieć się, jaka była wysokość wiązu?
— Mogę panu powiedzieć to natychmiast: sześćdziesiąt cztery stopy.
— Skąd pan wie o tem? — zapytałem zdziwiony.
— Bo mój dawny nauczyciel wyznaczał mi zadania trygonometryczne; najczęściej chodziło o obliczenie wysokości. Jako chłopiec obliczyłem wysokość każdego drzewa i wszystkich budynków w majątku.
Szczegół ten miał dla mnie wartość szczerego złota. Nie spodziewałem się, że z taką łatwością zyskam tak ważną wskazówkę.
— Powiedz mi pan, rzekłem, czy Brunton zadawał panu kiedykolwiek to samo pytanie.
Reginald Musgrave spojrzał na mnie zdziwiony.
— Teraz, kiedy mi pan mówisz o tem, przypominam sobie, że pytał mnie on przed kilkoma miesiącami o wysokość tego drzewa. Mówił, że posprzeczał się o to z chłopcem stajennym.
Rozumiesz, Watsonie, że była to dla mnie pomyślna wiadomość i dowód, że nie idę po fałszywym tropie. Spojrzałem na słońce. Było ono już nizko na widnokręgu Wyliczyłem, że mniej więcej za godzinę będzie wprost nad szczytem starego dębu. Był to jeden z warunków, wyliczony w rytuale. Pod cieniem wiązu rozumieć należało, według mego zdania, miejsce, gdzie cień się urywa, bo inaczej wybranoby za punkt wyjścia sam pień drzewa. Trzeba mi było tylko wynaleźć, jak daleko sięgać był powinien cień wiązu w chwili, kiedy słońce oświecało wierzchołek dębu.