Strona:PL Doyle - Szerlok Holmes - 11 - Lekarz i jego pacyent.pdf/13

Ta strona została uwierzytelniona.

rąk ludzkich, które tutaj na każdym kroku rzucały się nam w oczy. Holmes puścił wodze swej wrodzonej chętce obserwacyi, — jego głębokie uwagi, jego dowcipne i trafne określenia zajmowały mię tak bardzo, że spacer przeszedł nam niespostrzeżenie.
Około dziesiątej skierowaliśmy się z powrotem na Backerstreet. Jakiś powóz czekał przed drzwiami naszego domu.
— Oho, kareta lekarza, jak widzę, — rzekł Holmes. Musi to być jakiś praktyczny człowiek, bo widocznie niedawno rozpoczął praktykować, a już czasu ma niewiele. To szczęście, żeśmy na czas wrócili, bo musi mieć ważny interes, skoro tak późno przyjeżdża.
Zbyt dobrze znałem mego przyjaciela, aby się dziwić jego domyślności. Zresztą wisząca w karecie torba lekarska, na którą padało w tej chwili światło latarni, wykazywała jasno osobistość nieznanego klijenta. Na górze zaś oświetlone okna gabinetu potwierdzały, iż wizyta rzeczywiście nas się tyczyła. Ciekawy byłem, co mój szanowny kolega chcieć może od Holmesa o tej porze, i w milczeniu wszedłem za przyjacielem moim do oświetlonego dwiema świecami pokoju.
Na nasz widok z krzesła podniósł się mężczyzna o szczupłej bladej twarzy, okolonej jasnymi bakami. Mógł mieć około trzydziestu czterech lat wieku, lecz zapadłe policzki i niezdrowa cera twarzy czyniły go znacznie starszym, świadcząc jednocześnie o ciężkich warunkach życia, które strawiły jego młodość. W całej jego postaci malowała się jakaś nieśmiałość, a delikatne wązkie dłonie, które miał wsparte na brzegu kominka, wyglądały raczej na dłonie artysty niż chirurga. Ubrany był w czarny surdut i ciemne spodnie, tylko krawat miał jakiś jaśniejszy odcień.
— Dobry wieczór, doktorze, — zagadnął uprzejmie Holmes. Dzięki Bogu nie czekałeś pan zbyt długo na mnie.
— Czy rozmawiałeś pan już z moim stangretem?
— Nie, roześmiał się Holmes. Widzę to po świecy, która stoi obok. Ale proszę, siadaj pan i powiedz, czem ci służyć mogę?