Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/118

Ta strona została przepisana.

nią! Lada minuta białe kapelusze oficerów brytańskich mogą się ukazać z za skał.“
Lecz pułkownik po niedawnym zawodzie był chłodny i sceptyczny.
„Mogą nie przychodzić wcale, jeżeli nie będą mieli dostatecznej siły. Te oba oddziały składają się z ludzi wybranych i mają dobrych wodzów, a na swoim gruńcie będą się umiały bić“. — Nagle urwał i spojrzał na arabów: „Do djaska“ — mruknął — „to niezły widok.“
Wielkie czerwone słońce połową tarczy tonęło już w fioletowym pasie na widnokręgu. Dla arabów była to godzina modłów. Starsza i bardziej uczona cywilizacja zwróciłaby się do tego cudownego zjawiska na niebie, jako do przedmiotu kultu. Ale ci dzicy synowie pustyni byli szlachetniejsi, niż ogładzeni persowie. Dla nich ideał był wyższy nad materję, więc modlili się plecami odwróceni od słońca, twarzą ku najświętszemu ołtarzowi swej wiary. A jak się modlili! Uniesieni, porwani, z rozmarzonem okiem, a promiennem obliczem, wstawali, padali, tarzali się po rozłożonych do modlitwy dywanikach. Kto patrzył na nich, musiał uznać, że istnieje jakaś wielka, żywa siła w świecie, wsteczna, lecz przerażająca, nieprzeliczone miljony, które myślą jak jeden mąż od przylądku Juby po krańce