Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/185

Ta strona została przepisana.

Pierwszy ciągnął Belmont. Mruknął mimowoli, a żona jęknęła za nim, kiedy drzazga znalazła się w jego ręce. Po nim szła kolej francuza, którego drewienko było o połowę dłuższe od poprzedniego. Drzazga Cochrane’a była dłuższa, niż tamte dwie razem, Stephensa nie dłuższa, niż Belmonta. Pułkownik wygrał na tej strasznej loteryi.
„Niech się pan zmieni ze mną“ — rzekł do Belmonta — „Nie mam ani żony ani dziecka, a i przyjaciół niewiele na świecie. Pan pojedzie z żoną, ja zostanę“.
„Za żadne skarby. Umowa jest umową. Doskonała była gra i nagroda przypadła najszczęśliwszemu“.
„Emir powiada, że pan ma w tej chwili siadać“ — odezwał się Manzor i jeden z arabów pociągnął pułkownika za więzy na ręku ku czekającemu wielbłądowi.
„Będzie jechał z tylną strażą“ — dawał emir zlecenie adjutantowi“. — I kobiety możesz zatrzymać przy sobie“.
„A ten pies dragoman“?
„Zostanie z tamtymi“.
„A tamci“?
„Wszyscy na śmierć“.