Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/226

Ta strona została przepisana.

„Jak to smutno, że jednych los oszczędził, innych nie. Gdyby pan Brown i pan Headingly byli teraz z nami, nie dbałabym o nic na świecie“ — wołała Sadie — „Dlaczego oni poszli, a myśmy zostali?“
Ksiądz Stuart wchodził właśnie na pokład z książką w ręku, opierając się na grubej lasce.
„Dlaczego zrywamy dojrzały owoc, a zostawiamy niedojrzały?“ — rzekł w odpowiedzi na okrzyk dziewczęcia. — „Nie wiemy nic o stanie dusz naszych drogich zmarłych, ale wielki Ogrodnik zrywa swoje owoce zgodnie z tem, co Sam tylko wie o nich. Przyniosłem państwu coś do przeczytania“.
Na stole stała latarnia, usiadł więc blizko niej. Żółte światło padło na jego wielki policzek i na czerwone rogi książki. Mocny twardy głos wzbił się nad rozgwar fal.
„Niechże dzięki składają Panu ci, których On wykupił i oswobodził z ręki nieprzyjaciela, a zebrał ich był z krajów przerozmaitych, ze wschodu i z zachodu, z północy i południa. Zeszli obłędnie z drogi swojej w dzicz i nie znaleźli miasta, ażeby w niem zamieszkali. Łaknący byli i spragnieni, a dusze w nich omdlewały. Podnieśli tedy głos do Pana w niedoli swojej, a On wyzwolił ich od cierpień i wywiódł ich na prostą drogę,