Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/25

Ta strona została przepisana.

kabiny w Newport. Od chwili kiedy zakasałam spódnicę do roboty, od kiedy wyszłam na zewnątrz z twarzą koloru tej popielniczki, upłynęła może godzina, może półtorej, ale domek zrobił się czyściutki i milutki, jak pudełeczko. Miałam z sobą New York Heralda i wyłożyłam nim półki tym ludziom. Otóż, proszę pana, poszłam tylko na chwilę umyć ręce na podwórzu, a kiedy znowu przechodziłam przed drzwiami, tych samych dwoje dzieci siedziało znowu na progu z oczyma oblepionemi przez muchy, zupełnie tak jak przedtem, z tą jedynie różnicą, że każde z nich miało na głowie papierowy kapelusz, zrobiony z New York Heralda. — Ale słuchaj, Sadie, dziesiąta dochodzi, a jutro trzeba rano wstać.“
„Kiedy takie cudowne jest to czerwone niebo i te wielkie srebrne gwiazdy“ — wymawiała się Sadie. — „Spójrzcie państwo na milczącą pustynię i czarne cienie pagórków. Podniosłe to, ale i straszne zarazem, a kiedy jeszcze pomyśleć, że naprawdę, jak powiedział dragoman, jesteśmy na samym krańcu cywilizacji, a tam, gdzie tak ślicznie świeci Krzyż Południowy, czyha na nas dzicz i rozlew krwi, mam wrażenie, jakbyśmy stali na czarującej krawędzi rozżarzonego wulkanu“.
„Cicho, Sadie, nie mów tak, dziecko, —